Wspierają nas

Artykuły

Co szef może mieć do Twojego In Vitro?

Z X znaliśmy się około 10 lat. To wtedy otrzymałam pracę marzeń w wielkiej korporacji. Młoda, wykształcona w zawodzie, ambitna i w pełni dyspozycyjna. To były naprawdę dobre czasy a X nauczył mnie wszystkiego co powinnam wiedzieć o branży. Nasza przyjaźń to było także pole poza zawodowe – wspólne lunche, długie godziny w samochodzie podczas wspólnych wyjazdów na szkolenia. Relacja czysto zawodowa, ale z dużą dozą opieki ojcowskiej. Tak wtedy czułam.

Po kilku latach X odszedł do innej korporacji, gdzie jego kariera potoczyła się w zawrotnym tempie. I zarobki i po pewnym czasie także stanowisko. Przed jego awansem, z uwagi na wakat w firmie, przeszłam do tej samej korporacji i byliśmy na równorzędnych stanowiskach. Zatrudniona zostałam na czas określony, na rok. W tym czasie wyszłam za maż (X wraz z małżonką byli gośćmi na moim weselu a do mojego ojca powiedział, że traktuje mnie częściowo jak własną córkę…)

Był rok 2016

Wiedziałam, że nie mam szans z mężem na naturalną ciąże – lekarz po pierwszych wynikach stwierdził, że tylko in vitro pozwoli nam mieć dzieci. Latem rozpoczęliśmy przygotowania – badania, gromadzenie starej dokumentacji medycznej. Ostatnie wakacje żeby nie myśleć, żeby się wyłączyć. I plan – podchodzimy tylko 3 razy. Jeśli się nie uda – pogodzimy się z losem. Tym bardziej, że lekarz ocenił nasze szanse na 30%. Tylko 30%. Tylko czy aż? Wiek, wyniki… te 30% to był dla mnie cios.

Pierwsze podejście – październik

W połowie lata, X zaproponował mi zmianę stanowiska – spokojniejsze, ale bez samochodu służbowego, bez wyjazdów. Szeroko rozumiane wsparcie dla biura. Negocjacje warunków (od kiedy? Jaki zakres obowiązków?). W  sierpniu dostałam umowę do podpisania – tym razem już na czas nieokreślony. Podpisałam z myślą – super, cieszę się. Czy to było złe bo planowałam ciążę? Przecież miałam tylko 30% szans…

Październik. Przygotowania. Przez 2 tygodnie życie przy lodówce

Zastrzyki trzymane były w lodówce ze względu na temperaturę. Codzienne kłucie się w brzuch, przyjmowanie leków. Niefajny czas. Brzuch rośnie, puchnie, hormony szaleją. Strach i niepewność. Na dzień przed punkcją czyli pobraniem jajeczek poinformowaliśmy rodziców. Do tej pory nie chcieliśmy robić nadziei, ale zaczęłam czuć strach że podczas pobrania coś się nie uda, że się nie obudzę z narkozy. Przez tydzień codziennie rano, przed pracą, wizyta w Klinice w celu badania wyników hormonów i monitoringu jajeczek. Zabieg punkcji trwa 20 minut i jest w pełnej narkozie. Punkcja o 6 rano, potem do domu – na ten dzień miałam urlop. Czułam się dobrze i tylko myślałam czy wszystko będzie dobrze. Po dwóch dniach telefon z laboratorium – udało się pobrać 9 jajeczek, z czego 5 udało się zapłodnić. 4 się rozwijają więc we wtorek transfer tj. umieszczenie zapłodnionych jajeczek we mnie. I zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami – 2 tygodnie zwolnienia. W tym czasie unikanie stresu, spokojny tryb życia. Wszystko aby pomóc w zagnieżdżeniu się zarodka, aby się udało.

W poniedziałek w pracy kończyłam rozpoczęte tematy wiedząc, że od następnego dnia nie będzie mnie 2 tygodnie

Około południa poszłam do gabinetu X aby poinformować o planowanej nieobecności. Na informację o nieobecności z powodu zwolnienia zaczęło się wypytywanie – dlaczego? Co się dzieje? Czy jestem chora? Czy coś poważnego? Z uśmiechem mówiłam że wszystko ok ale argument – tyle lat się znamy, przyjaźnimy  – powiedz co się dzieje, bo zaczynam się martwić, spowodował że powiedziałam – jutro mam in vitro.

Buch – dostałam obuchem w głowę

Usłyszałam, że go oszukałam, że jak mogłam tak się zachować, że on dla mnie tyle, a ja miałam takie plany? Że gdyby wiedział to nie byłoby rozmów o zmianie stanowiska, że co powiedzą jego przełożeni. Siedziałam zszokowana i słuchałam co mówi do mnie facet mający dzieci, pewnie czekający na wnuki bo jego syn żenił się tydzień przede mną. Na moje nieśmiałe, że może się nie uda, bo mam tylko 30% szans (do dziś nie umiem sobie wybaczyć że coś takiego powiedziałam) usłyszałam, że co będzie jeśli jednak się uda…

Próbowałam argumentować, że przecież jego synowa, też może chcieć mieć dzieci i co? Powinna rzucić pracę przed ciążą czy może wcale nie podejmować? Nic nie trafiało, była winna i miałam czuć się jak oszust… Wyszłam z pokoju X roztrzęsiona, z poczuciem winy. Ja winy w sobie nie widziałam, ale X zrobił wszystko bym ją poczuła. Aby załagodzić moją nieobecność, sama zaproponowałam, że na ten czas wezmę komputer i będę pracować z domu. Do końca dnia każde pojawienie się X w pokoju, gdzie siedziałam wiązało się z jego spojrzeniem na mnie z miną – jak mogłaś to zrobić, tak mnie oszukałaś.

Następnego dnia kolejny cios – z 4 zarodków tylko 2 dotrwały

Są bardzo słabej jakości. Nerwy puściły – wyłam u Pani embriolog, transfer musiał być przełożony o kilkadziesiąt minut, aż się uspokoję. Na transfer przyjechałam sama, ponieważ mój stan psychiczny nie pozwolił mi na samodzielny powrót – zadzwoniłam po męża i z nim wróciłam do domu. Przez kolejne dwa tygodnie dbałam o siebie, uważałam, ale pracowałam. Zgodnie z obietnicą. Po dwóch tygodniach dostałam okres ale dla pewności wykonałam badania. I przyszedł moment załamania. Nie udało się. Pierwsza próba bez pozytywnego zakończenia. Tego dnia życie skończyło się dla mnie. Byłam załamana, zrozpaczona, nic mi się nie chciało. Chciałam położyć się i umrzeć. Leżałam i płakałam. Ból z powodu braku ciąży był nie do wytrzymania. Ten ból czuje każda z nas – matek z for związanych z in vitro. Każda nieudana próba to dla nas czas opłakiwania straty.

I moja szybka decyzja – najszybciej jak się da muszę podejść do kolejnej próby żeby nie zwariować.

Poniedziałek w pracy – X po wejściu do pokoju, po spojrzeniu na mnie rzucił tylko – Aha, jesteś, ok. To przyjdź około 10.00 to pogadamy o tematach na ten tydzień. Pewnie wiedział, że skoro jestem to znaczy, że ciąży nie ma. Żadnego: przykro mi. Jak się czujesz? Jak się trzymasz? A mnie się wtedy świat na głowę zawalił. Ważne było tylko że znów mogę być pracownikiem jak do tej pory. Ale ja już nie umiałam patrzeć na niego jak do tej pory. Dla mnie był uosobieniem braku mojej ciąży, zdrady, zachowania nieludzkiego.

W kolejnych tygodniach spotkania służbowe ale o charakterze nieformalnym także z X.  Z trudem powstrzymywałam łzy słysząc jak X chwali się swoimi dziećmi, ich sukcesami. Miałam ochotę wstać i wykrzyczeć – a dlaczego mnie odmawiasz prawa do dzieci? Czy zatem kobieta nie ma prawa pracować i mieć potomstwa??? A X zachowywał się jakby nic się nie stało… Ja już nie umiałam

Początek grudnia – kolejna punkcja – tym razem 5 jajeczek

I kolejny płacz bo skoro poprzednio 9 i tylko 2 nadawały się do transferu to skoro teraz tylko 5 to co będzie? Ale telefon był tym razem pełen dobrych wieści– są 3  ale naprawdę dobre. Jeden zostanie zamrożony, a dwa podane. I kolejne zwolnienie. Tym razem nie informowałam wcześniej o planowanym zwolnieniu. Po powrocie do domu przekazałam X, że jest na zwolnieniu. Co usłyszałam? Rozumiem, że kolejny raz na to samo? (To samo??? Dla mnie to marzenie, mała fasolka, może dzieciaczek, a dla X – to samo!!!) Ale będziesz pod telefonem i komputerem? Nie. Tym razem postanowiłam, że będzie inaczej.

– Nie, nie będę. Jestem na zwolnieniu i mi nie wolno pracować

Po dwóch tygodniach. Poprosiłam męża, aby poszedł z psami, a sama chciałam zrobić test ciążowy, Już coś dobrego czułam. Mąż się nie zgodził, powiedział że psy muszą poczekać, a on musi przy tym być. Bałam się, a jednocześnie tak bardzo już chciałam wiedzieć. Chwila niepewności i jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Udało się. Test wskazał ciąże. Już po 2 godzinach byliśmy w Klinice, aby potwierdzić i tak – płacz ale tym razem z radości, pierwsze ciążowe zalecenia i…. zwolnienie z powodu ciąży.

Był okres świąteczny, a ja musiałam oddać auto służbowe. No i przy okazji podrzucić zwolnienie. Tego dnia X nie było w pracy, ale koleżanka z pokoju namówiła mnie na wizytę w gabinecie u Pani Prezes. Strach był, nerwy ale pomyślałam że przecież nie zrobiłam nic złego.

Pani Prezes przywitała mnie siedząc za biurkiem i niezbyt przyjaznym pytaniem o powody moich dziwnych zwolnień – po 2 tygodnie, potem wracam. Co się dzieje? Na wiadomość o malutkiej fasolce, rozwijającej się w moim brzuchu, zostałam wyściskana, wycałowana i wreszcie usłyszałam to co powinnam była od przełożonego- – gratuluję, to wspaniała wiadomość. Emocje, hormony, znów łzy, ale wreszcie szczęścia. Pełne zrozumienie dla moich zwolnień, dla mojego stanu.

Telefon od X – no słyszałem od HR. Gratuluję. Rozumiem, że będziesz już całą ciążę na zwolnieniu? Przywieź komputer i telefon. Cześć.

Kwiecień 2017

Urodziny wspólnej znajomej. Impreza pod Warszawą. Wśród gości także X wraz z żoną. Planowałam nie jechać wiedząc, że X będzie ale… Pojechałam. Nie umiałam udawać że jest ok, więc nasze przywitanie było z mojej strony bardzo oschłe, wręcz niemiłe. Ale nie umiałam udawać że jest ok. Około 22 X przysiadł się do mnie – ciężarnej, z brzuchem – i chciał wyjaśnić temat. Spytał czy ja naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia i czy nie czuję się winna. Czy naprawdę uważam, że postąpiłam fair, czy nie czuję że zachowałam się nieuczciwie. X usiadł w taki sposób, że mój mąż nie słyszał co  do mnie mówi, nie widział też mojej czerwonej ze złości twarzy. Bo X siedział i wmawiał mi, że to ja postąpiłam nieuczciwie nie mówić mu przed rozmowami o zmianie stanowiska pracy, że planuję ciąże, że to ja zachowałam się niegodnie, że to ja go oszukałam. Na moje pytanie czy uważa że on zachował się w stosunku do mnie przyzwoicie usłyszałam – A ty zachowałaś się przyzwoicie?  Wyszłam z płaczem z tego przyjęcia. Mąż przyniósł nasze rzeczy i z nikim się nie żegnając, opuściliśmy imprezę.

Miesiąc temu wróciłam do pracy

Chyba nie muszę opisywać jak się czuję pracując z X….

 

Ania z Warszawy

DODAJ KOMENTARZ

Dodaj komentarz

Patronaty medialne



×

Polub nas na Facebooku

Social media & sharing icons powered by UltimatelySocial